trÓÓ
pasożyt społeczny
Dołączył: 03 Maj 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:54, 23 Maj 2009 Temat postu: Opowieść 10. - z piekła rodem..... |
|
|
Zdaje się, że wszyscy poza Żochym znają mniej-więcej sytuację ze spadaniem z dachu. Tak więc, aby panowała sprawiedliwość (buhahahahh), opowiem to wszystkim raz jeszcze.
A było tak...
Pewnego chłodnego, deszczowego dnia przydreptał do mnie Werter. Pogoda była niezbyt zachęcająca do bujania się w terenie, no to właczyliśmy sobie jakiś program XXX. Trochę słabo go odbierało, a chcieliśmy lepszą jakość, co wymaga przestawienia anteny. Poświęciłem się i wszedłem na dach, przekręcałem antenę, a Werter krzyczał z okna, czy lepiej widać. Za którymś razem niedosłyszałem co do mnie mówi i zrobiłem krok w dół......... O jeden krok za dużo. Bezpowrotnie ześlizgnąłem się z dachu, łapiąc się przy tym anteny, jak ostatni idiota. Blacha coraz bardziej się wyginała, a ja tak leżę na mokrym i brudnym dachu, wzywając przyjaciela...... Gdy wreszcie pojął, że sytuacja jest krytyczna, a z trzymającego antenę uchwytu wyskakują kolejne śrubki, Werter, zachowując trzeźwe myślenie, pobiegł do domu szukać czegoś dużego i miękkiego, na co mógłbym spaść i niezbyt mocno się przy tym połamać....... Po jakimś czasie usłyszałem z dołu krzyk. Mogłem puścić antenę.......... Nie powiem, że nie odpowiadała mi ta opcja, bo zdrętwiały mi ręce. Na wszelki wypadek jednak zapytałem, co ten dekiel przyniósł, by zredukować uraz po upadku z dachu na betonową wylewkę.
Otóż podłożył poduszki. Zwykłe, puchowe poduszki (na które zresztą ma alergię ). Krzyknąłem, że jest kretynem, że się zabiję i żeby wyjął materac z jakiegoś łóżka, a najlepiej dwa materace. Niestety nie zdążył tego zrobić, bo antena zupełnie się odgięła i...
...spadłem.
Cudem nie robiąc sobie zadnej krzywdy. Ale jedno trzeba przyznać Werterowi - podłożył je na tyle dobrze, że nie uderzyłem w beton. Wiecie - mógł nie wycelować...... (Ha, i co by się wydarzyło? - przyp. Werter)
A teraz coś z zupełnie innej beczki.....
.....MODRZEW!
I to płonący, czyli efektami przebiliśmy nawet skecze Monty Pythona. Przedstawiamy nasz słynny eksperyment z Ogniem Piekielnym!
(tak, tak, przedstawiamy, siedzimy tu we dwóch ;P)
Był taki ciepły, słoneczny dzień (co wskazuje na to, ze natęzenie głupich pomyslów nie zależy od pogody - przyp. trÓÓ). Pojechaliśmy we trójkę (bo jeszcze z Kejti - przyp. Werter) na przejażdżkę stopem, bez celu. Po prostu nam się nudziło. Dla żartu postanowiliśmy poprosić o transport jakiegoś wiochmena jadącego pustym wozem o sile jednego konia nie-mechanicznego. Wysiedliśmy w jakiejś małej, zapuszczonej wsi. Otóż naszą uwagę przykuł opuszczony dom i... Stojące przed nim uschłe, stare drzewo. Dom zwiedziliśmy dosyć szybko - był praktycznie pusty. Jedyne cenne przedmioty znajdowały się w szopie - był to wąż ogrodowy (przegniły jak diabli - przyp. trÓÓ) i dwa pokaźne kanistry benzyny. Początkowo nie zwróciliśmy na nie większej uwagi, rozbiliśmy prowizoryczny obóz w ex-ogródku, tuż obok drzewa, i siedzieliśmy sobie, gawędząc o niczym, przy okazji konsumując różne tam takie...
Jakoś tak fajnie nam się siedziało, że nie zauważyliśmy, jak zrobiło się ciemno. Było dosyć późno, nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy, jak wrócić i tak dalej. Na dodatek jakby się ochłodziło. Postanowiliśmy nie panikować, tylko rozpalić ognisko. Była benzyna, było suche drzewo, była i zapalniczka (moja - z dumą przypomina trÓÓ). Zerwaliśmy wszystkie gałęzie w zasięgu ręki, wystarczyło na małe ognicho. Ogień się tlił i tlił, i prawie nic się nie działo. Wtedy trÓÓ wstał, obwieszczając wszem i wobec, że pierdoli nas i nasze stare, i że powinien zapłonąć Święty Ogień. Poszedł do szopy, przyniósł drugi kanister benzyny i węża ogrodowego. My w tym czasie odeszliśmy kawałek dalej, na drogę, zastanawiając się, co dalej. A trÓÓ... trÓÓ oblewał drzewo benzyną.
Nagle zrobiło się jakby jaśniej. Doszedł nas również opętańczy krzyk:
"PŁOOŃ, PŁOOOOŃ ŚWIĘTY OGNIU!!!!".
Tej nocy cała wieś na pewno prędko nie zapomniała.
A my biegliśmy jakby szybciej niż zwykle ku głównej szosie.
Czas na trzecie i ostatnie story w tym temacie. Po długiej i zażartej dyskusji doszliśmy do konsensusu, że najlepsza w tej kategorii będzie historia z helołinowej prywatki. Imprezę organizowała Kejti, w swoim skromnym mieszkaniu. Każdy miał się przebrać. Jego Mroczność trÓÓ z tymi swoimi długimi czarnymi kudłami i tak wygląda mhroochnie i sthraaashnie, ale naturalna charakteryzacja to za mało. Wdział czarną, gotycką koszulę pożyczoną od Charona (taki goth, ciemna masa), vinylową pelerynę pożyczoną od dziewczyny Charona (dla jasności - vinyl to takie sztuczne połyskujące coś, w stylu lateksu powiedzmy) i swoje mroczne czarne spodnie z łańcuchami. Że o mrooocznych New Rockach nie wspomnę (takie w kij drogie glany). Panna Charona dorobiła mu jeszcze mhrooczny makijaż a la fallen angel. Ja orzekłem, że wystarczająco straszę wyglądem, ale najwyraźniej nie był to zbyt przekonujący argument, bo panna Charona wzięła się za ucharakteryzowanie mnie na... wampira. Włosy w żelowym nieładzie, twarz blada jak ściana, oczy przesadnie podkreślone (to malo powiedziane, mial czarne kola dookola oczu xD - przyp. trÓÓ), odzienie obowiązkowo zapożyczone od Charona. Wyglądaliśmy jak banda debili, bo chyba znając nasz wygląd można się domyślić (bardzo trafnie zresztą), jak wyglądali pozostali...
Przejdźmy jednak do meritum. Gdzieś w środku nocy, niemalże nad ranem, wszyscy byli już podpici, impreza zaczęła robić się nudna, Charon chrapał w kącie kanapy... trÓÓ wpadł więc na genialny pomysł postraszenia sąsiadów i wyżmędania od nich okupu za święty spokój. W przypływie nagłej euforii podchwyciliśmy ideę i ruszyliśmy do ataku...
Zaczęliśmy od drzwi naprzeciw mieszkania Kejti. Mieszkała w nim samotna staruszka. Najpierw kulturalnie zapukaliśmy. Odpowiedziała nam oczywiście głucha cisza. Zapukaliśmy po raz drugi. Dalej nic. Dziewczyna Charona, by dodać sytuacji grozy, zaczęła przeciągle drapać drzwi srebrnymi pazurami (zakupionymi w rockmetalshopie, gdzieżby indziej). Niestety, grozę szlag trafił, bo musieliśmy użyć takiego dobrodziejstwa techniki, jakim jest dzwonek do drzwi.
trÓÓ wyprztykał "pukanie śmierci". Po kilku minutach usłyszeliśmy kroki staruszki. I wtedy przypomnieliśmy sobie, że nie mamy żadnego planu... Co powiedzieć? Czego żądać?
Drzwi uchyliły się z cichym jękiem. Staruszka niepewnie wychyliła głowę, wytrzeszczając oczy.
- Jadzia, to ty? Nie widzę, nie mogę, cholera, znaleźć okularów...
- Eeee, nie, pomyłka - wykrztusił Jego Mroczność, podczas gdy reszta parskała śmiechem.
Przeszła nam ochota na głupie żarty.
To tyle w tym temacie.
Amen.
Post został pochwalony 0 razy
|
|